Piłsudski - pierwszy honorowy obywatel Staszowa
Staszów to niewielka, licząca około 15.000 mieszkańców miejscowość. Jej początki sięgają XII wieku, a pierwsze wzmianki pochodzą z początku XIV wieku. Sama nazwa Staszowa pochodzi od imienia własnego Stanisław. W XIII-XIV wieku „Stasz” było zdrobniałą formą imienia Stanisław, dość popularnego od połowy XIII wieku. Miejscowość ma bardzo bogatą historię. Dla chcących się w niej zagłębić polecam stronę muzeum w Staszowie: http://muzeum.staszow.pl/index.php/historia/staszow
Dodam tylko, iż pierwszym honorowym obywatelem miasta był Józef Piłsudski, a prawa miejskie Staszów zawdzięcza Hieronimowi Łaskiemu (1495-1542), który wyjednał je w 1525r. u króla Zygmunta I Starego.
Wystrój jak sprzed lat
Gdyby jakiś reżyser poszukiwał lokalu przypominającego wystrojem minione lata, podpowiadam - restauracja "Pod Zegarem". Kilka przeróbek i lokal gotowy. To nie jest zarzut, że lokal tak wygląda. Bo przecież powstają restauracje, które specjalnie się stylizują na lata 70. i 80. dwudziestego wieku.
W przypadku tego lokalu można raczej powiedzieć, że ten wystrój pozostał. Jak dla mnie jest zbyt przytłaczający, z dominującymi ciemnymi akcentami: drewnianą boazerią, meblami, tapicerką (bordową) krzeseł i podłogą.
Do sal restauracyjnych prowadzi przedsionek pełniący także rolę szatni i długi korytarz (oczywiście oba wyłożone są boazerią). W połowie korytarza umiejscowiony jest barek (rodem z lat siedemdziesiątych), a po jego przeciwnej stronie jest punkt wydawania posiłków z kuchni. Na końcu owego korytarza jest wejście do dwóch sal konsumpcyjnych.
Z gotowych produktów
Z menu wybrałam barszcz czerwony z krokietem (6 zł) i zraz wieprzowy z kluskami śląskimi i sosem węgierskim (15,70 zł) oraz surówkę z marchwi i sałatkę z pomidorów (po 3 zł każda). Osoba towarzysząca mi poprosiła o mirunę panierowaną (6,80 zł/100 g).
I tak. Barszcz nawet był dobry, ale bardzo przypominał mi ten gotowy. Krokiet też podejrzewam, że był z tych gotowych, w dodatku bardzo spieczony. Z kolei zraz podano mi z sosem, który z węgierskim niewiele miał wspólnego – raczej z tym pieczeniowym ciemnym z torebki.
Kluski - typowe sklepowe mrożonki. Surówka z marchewki nie dość, że było jej mało, to jeszcze mocno ją przesłodzono, a sałatka z pomidorów nie widziała żadnych przypraw, tylko bardzo niechlujnie pokrojoną cebulę. Ryba okazała się być sporządzona na prędce (rozmrożona - zapewne w mikrofali i szybko usmażona). Efekt: wodnista, bardzo nieapetyczna. Praktycznie w całości pozostawiona na talerzu.
W ten oto sposób, zupełnie niechcący znalazłam się w minionych czasach, które nie były nawet przeciętne jeśli chodzi o gastronomię. Dla osób lubiących takie przygody kulinarne, odwiedzona przeze mnie restauracja spełni ich oczekiwania.