Centralnym punktem wioski jest jedyna w Polsce ziemianka, wzorowana na domostwach Indian Hidatsa, Mandan i Pawnee. W ziemiance znajduje się muzeum z kolekcją replik indiańskiego rękodzieła, wykonanych z naturalnych materiałów takich jak skóry, pióra, kolce igłozwierza, kości oraz włosów. W muzeum prezentowane są także bogato zdobione szklanymi koralikami: stroje, przedmioty codziennego użytku, broń, instrumenty muzyczne, zabawki. Centralnym punktem sali wystawienniczej jest ognisko.
Co jeszcze w wiosce?
Arena, która służyła ceremonii religijnej zwanej Tańcem Słońca. Podczas ceremonii następowała inicjacja młodych wojowników, co wiązało się z ich samookaleczaniem, by zyskać przychylność bóstw. Wojownik w swoim życiu mógł wielokrotnie poddawać się temu obrzędowi.
Grobowiec, platforma pogrzebowa, którą można było spotkać wędrując po Wielkich Równinach i w krainie Wielkich Jezior. Wierzono, że człowiek po śmierci będzie robić to, co za życia. Zostawiano więc zmarłemu przedmioty codziennego użytku, broń, jego święte zawiniątka, czaszkę konia (by mógł na nim jeździć) oraz czaszkę bizona (by miał na co polować).
Minizoo, a w nim: szynszyla mała, skunks, szop pracz, piesek preriowy.
Niesamowita historia związana z koniem Appaloosa
Jak podaje Wikipedia, koń Appaloosa to rasa koni gorącokrwistych, która została wyhodowana w Ameryce Północnej przez Indian Nez Percé zamieszkujących w XVIII wieku północno-wschodnie obszary stanu Oregon, między innymi nad rzeką Palouse, od której wywodzi się nazwa rasy. Konie mają około 140 cm wysokości w kłębie. Appaloosa są maści tarantowatej we wszystkich jej wariantach.
W roku 1540 Francisco Vásquez de Coronado wyruszył, na czele sporego oddziału konkwistadorów, z Meksyku na północ dla odnalezienia legendarnych złotych Siedmiu Miast Królestwa Cibola. Wyprawa zakończyła się niczym, a pod koniec wycieńczającego marszu przez pustkowia, umierający Coronado nakazał zabicie pozostałych przy życiu koni dla zapewnienia resztkom oddziału pożywienia. Hiszpanom i innym Europejczykom uciekło jednak w Nowym Świecie wiele różnych koni, w tym andaluzyjskich, berberyjskich i arabskich oraz koni jucznych pośledniejszych ras.
W dzikich stadach następowało mieszanie się ras, ale do czasu pojawienia się na prerii plemienia Nez Percé nikt nie zajmował się ich hodowlą. Większość Indian (w dialekcie dakota z siouańskiej rodziny językowej, koń nosił nazwę sunka wakan, czyli „dziwny pies”) widziała w koniu kolejne zwierzę mięsodajne, a następnie pociągowe w tym samym sensie, w jakim od stuleci wykorzystywano na preriach psy. Dopiero po odkryciu koni bojowych, w tym właśnie z hodowli Nez Percé, Indianie docenili konia, co stało się podstawą zmiany ich stylu bycia i prowadzenia wojen, a w końcu zagłady.
Wraz z pojawieniem się konia bojowego – czyli używanego pod wierzch – zmienił się sposób polowania na bizony, które do tej pory wymagały żmudnego podchodzenia, a zabicie – w trakcie jednego polowania – więcej niż jednej sztuki było niemal niemożliwe. Teraz ubicie kilku, a nawet kilkunastu zwierząt w jednym oskrzydlającym ataku, stało się nadzwyczaj łatwe, a jednocześnie zajęte do tej pory w znacznej mierze zbieractwem rodziny podzieliły się obowiązkami – na kobiety spadł obowiązek zbieractwa dóbr leśnych oraz obróbki ubitych bizonów (z których skóry, kości, rogów, jelit, a nawet genitaliów wytwarzano niemal wszystko, co było do życia potrzebne). Tymczasem mężczyzna z łowcy i zbieracza przekształcił się w wojownika, bowiem koń pozwalał na coraz dalszą penetrację stepu w pogoni za stadami bizonów, a w konsekwencji doprowadzał do stykania się z innymi szczepami, które ten sam teren uważały za własny. Stąd, od połowy XVIII wieku – kiedy w Ameryce na dobre osiedlili się już Europejczycy – Indianie prerii zaczęli wojować między sobą, co ułatwiło (w XIX wieku) Amerykanom podbój prerii Zachodu.
Po rozbiciu domen plemienia Nez Perce przez Amerykanów konie rasy Appaloosa rozbiegły się po stepie i jedynie kilkanaście z nich – schwytanych – stało się podstawą dzisiejszej hodowli liczącej obecnie w Stanach Zjednoczonych kilkaset tysięcy sztuk.
Piękna klacz, która widoczna jest ze mną na zdjęciu, od kilku lat poważnie choruje na martwicę. Stąd ma mniejsze uszy, których część po prostu odpadła.
W pobliżu warto zobaczyć:
- Ruiny zamku w Besiekierach. Jedna z atrakcji Centralnego Łuku Turystycznego